top of page

KAMIEŃ OFIARNY WARMÓW

czyli historia zabytkowo-traumatyczna

 

             Świtało. Szedłem w stronę olsztyńskiego zamku. Mijając kościół ewangelicki zauważyłem staruszka, który nieporadnie próbował wciągnąć na wózek duże kamienie leżące na trawniku przy bramie kościelnego podwórka.

- Może pomóc? - zapytałem zaskakując się tym pytaniem. Zazwyczaj nie jestem skory do pomocy, ale ów staruszek wyglądał na potrzebującego.

- A, chętnie - powiedział. - Wiesz pan, co to są za kamienie? - zagadnął po chwili staruszek. - To kamień ofiarny plemienia Warmów. Pewnie myślisz pan, że składali na nim krwawe ofiary z dziewic, ale nic bardziej mylnego. Warmowie byli plemieniem myśliwych i rolników, a nie krwiożerczymi antychrystami. Składali na kamieniu ofiary ze zbóż, ziół czy kwiatów, a sporadycznie i od wielkiego święta tylko drobne ofiary ze zwierząt, głównie ptactwa domowego. Ale jak przybyli tu chrześcijanie, to swoim zwyczajem w miejscu, gdzie oddawano kult pogańskim bożkom, stawiali kościoły. Więc ludzie przychodzili w to samo miejsce, składali te same ofiary, tylko już na innych ołtarzach. I tak też było tutaj. Przyszli misjonarze i z ofiarnego kamienia zrobili ołtarz chrześcijański. Przed budową murowanego kościoła nakazano usunięcie kamienia ofiarnego. Robotnikom nie w smak było dźwiganie ciężaru, więc któryś sprytny wymyślił, że będą go podkopywać, by ten osuwał się coraz niżej. W ten sposób go zakopano.

- Skąd pan to wszystko wie? - zapytałem nie wytrzymując już dłużej.

- Byłem archeologiem i głównym archiwistą kapituły, dopóki nie przeszedłem na emeryturę - wyjaśnił. - Wiesz pan jak to jest na emeryturze. Bieda z nędzą. Człowiek chciałby dorobić, ale nie ma jak. Ale jakiś czas temu, zupełnie przez przypadek, dowiedziałem się, że jest taki Szwed, który ma hysia na punkcie pogańskiego kultu. Zaproponowałem mu sprzedaż kamienia ofiarnego plemienia Warmów i on się zgodził. No, może troszkę podkoloryzowałem kwestię ofiar na nim składanych, ale nie o to przecież się rozchodzi. Suma summarum pewnie słyszał o włamaniu do tego kościoła dziesięć lat temu. Gazety pisały, że to byli satanistyczni wandale, którzy zniszczyli ołtarz. Pichciński w swojej książce „Nie magiczny – po prostu Olsztyn” poświęcił temu zdarzeniu nawet jeden rozdział pisząc, że to poszukiwacze szukali pod ołtarzem zakopanego skarbu. A prawda jest taka, że już wtedy chciałem wykraść ów kamień. Niestety w wyniku krótkiego pościgu roztłukł się spadając z naczepy ciężarówki. Ksiądz biskup chciał zatuszować sprawę i dla mediów udało się to zrobić, ale nie dla sądu. Skazali mnie na dwa lata i wysłali do zakładu karnego w Barczewie. Tam trafiłem do celi w starej części i zaciekawiłem się nadokiennym łukiem, a zwłaszcza jego zabytkowymi cegłami. Wiesz pan, jako archeolog interesowałem się tym. Niestety sąd uznał, że wyjąłem te cegły w zamiarze ucieczki i dostałem dolewę, kolejne dwa lata…

- Zaraz, zaraz – zreflektowałem się. – A w ogóle ma pan pozwolenie na to, by zabrać te kamienie?

- Słuchaj pan, gdybym takowe miał, nie starałbym się wywieźć ich stąd o świcie, gdy wszyscy jeszcze śpią…

Uciekłem stamtąd bez słowa.

Gdy kilka dni później przechodziłem z lękiem obok kościoła ewangelickiego widziałem, że kamienie, które ze staruszkiem próbowaliśmy ukraść, stały na swoim miejscu. W gazetach nie znalazłem wzmianki o próbie ich grabieży.

Jednak co jakiś czas jeden z tych najmniejszych kamieni znika, a po kilku dniach wraca na miejsce.

 

 

bottom of page