top of page

JEDEN DZIEŃ Z ŻYCIA SZKLANKI

 

Budzik. Krzyczy brzęcząc przeraźliwie, świdrując w uszach piskliwością dwóch tonów. Ufff. Zbawienna ręka gospodarza silnym uderzeniem wyłącza go. Ciężkie, zaspane, wyrwane ze snu nogi człapią powoli do kuchni. Zatrzymują się. Słychać tylko przytłumiony ziewaniem odgłos przełącznika światła. Znowu parę kroków. Odgłos unoszenia czajnika znad płytki gazowej. Szum wody wlewanej do otworu, uderzającej o blaszane dno. Brzęk metalu o metal. Czajnik spoczął na kuchence. Gospodarz otwiera szafkę kuchenną i wyciąga stary, granatowy, w żółte kropki kubek. Obraca go w ręku. Rozmyśla się. Odstawia kubek i bierze zwykłą szklankę, z której w ostatniej chwili, niepostrzeżenie, ucieka karaluch. Stawia ją na stole. Wsypuje dwie kopiaste łyżki kawy i zalewa je wrzątkiem. Czeka, aż kawa wystygnie, po czym wypija ją duszkiem. Wstaje od stołu. Płucze szklankę w zlewie pod bieżącą wodą i stawia ją na suszarce, na parapecie okiennym. Za oknem, zza linii horyzontu, nad lasem, unosi się czerwona kula wschodzącego słońca. Dzisiejszy dzień, chociaż listopadowy, zapowiada się słonecznie i ciepło.

 

Na talerzu leży już zimny kotlet, kilka ziemniaków posypanych koperkiem i surówka z czerwonej kapusty. Przy stole, nad zimnym obiadem siedzi córka gospodarza domu i bawi się pustą szklanką.

- Zjadłaś już? – dobiegł głos ojca z pokoju.

- Nie! – odpowiedziała córka. – Nie jestem głodna! Nie będę jadła!

- Jak nie zjesz, to nigdzie nie wyjdziesz!

- To nie! Nie będziesz mnie zmuszał do jedzenia!

- Ty gówniaro! Będziesz mi tu wybrzydzała? To ja sobie wypruwam żyły, haruję jak wół, żeby było co do gara włożyć, a ty mi tu wybrzydzasz? Marsz do pokoju. I nie wychodź, dopóki ci nie pozwolę!

Odstawiła szklankę, wstała od stołu i posłusznie, w milczeniu, poszła do swojego pokoju. Na stół wskoczył kot. Rozejrzał się i zrobił kilka kroków stąpając bardzo cicho, delikatnie, między talerzami. Zatrzymał się przy szklance i oblizał jej brzeg. Przykucnął. Rozejrzał się nerwowo i zeskoczył ze stołu.

 

Noc. Bezchmurne niebo nie przeszkadza księżycowi świecić swym blaskiem w ciemnej kuchni. Gorąca kawa paruje. Przy stole siedzi córka, czekając, aż napój wystygnie. Podtrzymując głowę rękoma wspartymi o stół na łokciach, nie słyszy i nie widzi kota zbliżającego się do niej bardzo cicho. Kot muska ją zimnym nosem po nagim policzku. Wystraszona podrywa głowę do góry, nabierając jednocześnie, bardzo szybko, powietrza do płuc. Wypuszcza z ulgą powietrze spoglądając na kota. Podnosząc rękę, by ukarać zielonookiego przyjaciela, strąca ze stołu szklankę. Spada. Mimo iż spada ułamek sekundy, wydaje się, że ta chwila trwa o wiele dłużej. Jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jak w filmie, klatka po klatce. Czarna plama kawy wymieszana z rozbitym szkłem tworzy nieforemną plamę na podłodze kuchennej.

- Do diaska! – głos ojca dobiega z pokoju. – Kto o trzeciej rano hałasuje w kuchni?

W odpowiedzi słyszy tylko uciekające kroki.

 

Budzik. Krzyczy brzęcząc przeraźliwie, świdrując w uszach piskliwością dwóch tonów. Ufff. Zbawienna ręka gospodarza silnym uderzeniem wyłącza go. Ciężkie, zaspane, wyrwane ze snu nogi człapią powoli do kuchni. Zatrzymują się. Słychać tylko przytłumiony ziewaniem odgłos przełącznika światła. Znowu parę kroków. Odgłos unoszenia czajnika znad płytki gazowej. Szum wody wlewanej do otworu, uderzającej o blaszane dno. Brzęk metalu o metal. Czajnik spoczął na kuchence. Gospodarz otwiera szafkę kuchenną i wyciąga z niej nową, ładną, o grubym szkle szklankę. Karaluch zaspał. Gospodarz stawia szklankę na stole. Wsypuje dwie kopiaste łyżki kawy i zalewa wrzątkiem.

bottom of page