top of page

SĄDNY DZIEŃ MIŁOŚCI

czyli historia zabytkowo-traumatyczna

 

             Był piękny lipcowy dzień. Siedziałem na ławeczce przy olsztyńskim sądzie i z zamkniętymi oczyma chłonąłem żarliwe promienie słońca.

- Przepraszam, wolne? - zapytał starszy mężczyzna, wskazując na miejsce obok. Szybko wyprostowałem się i rozejrzałem dookoła. Pozostałe ławeczki były puste, więc wiedziałem, że ów człowiek potrzebował towarzystwa, a ja za chwilę zostanę uraczony historyjką.

- Tak, proszę – powiedziałem leniwie.

- Jest tak gorąco, jak wtedy, gdy palił się ten sąd – powiedział, wskazując na gmach remontowany za naszymi plecami. – Co prawda była wtedy zima, a do tego w ulicznych hydrantach było niskie ciśnienie, co strasznie utrudniało nam akcję. Pamiętam, że walczyliśmy z żywiołem od rana do północy. Piękny sąd za sprawą ognia i wody, którą wtedy laliśmy strumieniami, obrócił się w ruinę. Wybudowali później takie byle co, a teraz remontują i nie mogą skończyć.

- Nie widziałem, że nasz sąd palił się.

- Palił się i spalił. To było w 1976 roku. Byłem wtedy młodym strażakiem, a to była moja pierwsza tak poważna akcja pożarnicza. Ludzie o tym pożarze gadali różne rzeczy. Jedni mówili, że to podpalenie komorniczych akt, inni że przypadkowe zaprószenie ognia, a jeszcze inni, że to była awaria instalacji elektrycznej. Ale prawda była inna.

Zamilkł, a ja nic nie mówiłem w obawie, że jakiekolwiek moje słowo zniechęci go do opowiedzenia historii. Mężczyzna sapnął, pokiwał głową i zaczął.

- Teresa była piękna i zawsze uśmiechnięta. Wielu z nas marzyło o niej, jednak ona była zaręczona z Tadeuszem, aplikantem sądowym. Ponoć miał na imię Stanisław, ale bardzo nie lubił swojego imienia. Teresa nie kochała go. Wiem to od niej. To mi wyznała swoją miłość i ja też ją kochałem. Aplikant był dobrą partią, a Teresa pochodziła z biednej, wiejskiej rodziny. Ja byłem na dorobku, a on miał aspiracje. Zresztą później został sędzią. W tamtych czasach zerwanie zaręczyn z powodu miłości do innego było hańbiące. Sprawa wydawała się przesądzona. Jednak Teresa wyznała mi, że jest ze mną w ciąży i zostawi go dla mnie. Myśleliśmy o ucieczce do innego miasta, co w tamtych czasach było niezwykle trudne. Niestety stało się inaczej. Tamtego dnia jej narzeczony zadzwonił do mnie i powiedział, że wie o nas i o dziecku. Powiedział, że skoro chcę ją mieć, to muszę ugasić żar jej miłości. Jeszcze wtedy nie wiedziałem o czym mówi. Wezwali nas do pożaru sądu i od tamtej pory jej nie widziałem. Jestem pewny, że to on podpalił sąd, w którym zginęła moja ukochana Teresa. Zabawne, bo tak naprawdę miała na imię Marianna, ale bardzo nie lubiła swojego imienia, więc wszyscy wołaliśmy na nią Teresa.

- Przed moimi narodzinami – mówiłem ze łzami w oczach – moja mama pojechała do swoich rodziców na wieś. Tam się urodziłem. O moim ojcu mówili, że był strażakiem i zginął w wielkim pożarze przed moimi narodzinami. Mama nigdy nie wyszła za mąż, a mi zawsze brakowało ojca. Dała mi na imię Florian, chociaż wszyscy wołali na mnie Jacek. A imię Florian wybrała na cześć patrona wszystkich strażaków. Bardzo nie lubiłem mojego imienia, aż do dzisiaj.

- Co się stało z moją Marianną? – zapytał, płacząc. Usta mu drżały i z trudem łapał powietrze. – Żyje?

- Nie wiem – odpowiedziałem niemal szeptem. – Moja mama miała na imię Halina, ale nie lubiła swojego imienia, więc wszyscy wołali na nią Ania. Zmarła, gdy miałem piętnaście lat. Nie mogę być pańskim synem, bo urodziłem się dwa lata po tym pożarze, ale bardzo tego żałuję. Zawsze chciałem mieć ojca.

 

 

bottom of page